Właśnie wysiedliśmy z bratem z wielkiego, białego samolotu. Podróż mi się niemiłosiernie dłużyła. Nie mogłam spać, nie mogłam czytać...Jedyne co mogłam to słuchać muzyki na moich czarnych słuchawkach i rozmyślać wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Teraz błądziliśmy wzrokiem po lotnisku rozglądając się za ciocią. Chodziliśmy jak głupi po całym lotnisku przez około 10 minut. Kiedy postanowiliśmy dać sobie spokój zauważyłam mężczyznę, na oko wyglądał na jakieś 28 lat. Był to niski szatyn ubrany w czarny garnitur. Na nogach miał wypastowane, czarne buty, a na głowie służbową czarną czapkę. W rękach trzymał karton z napisem "Harugoran i Jack". Trąciłam brata w ramię i wskazałam na mężczyznę. Jack podszedł do niego ciągnąc za sobą walizkę na kółkach. Podążyłam za nim. Brat chciał rozpocząć konwersacje, lecz "Pan Garniak" go ubiegł.
-Witajcie. To wy jesteście siostrzeńcami Pani Melbourn?-spytał podnosząc głowę ku górze.
-Tak to my, a pan to...?-spytał Jack
-Ach, tak...Ja jestem Vincent i jestem szoferem Pani Melbourn. - odpowiedział, po czym zdjął czapkę z głowy i się skłonił..
-A-ależ po co Pan się fatyguje? - spytałam jąkając się i zapewne czerwieniąc. Dziwnie się czułam będąc tak traktowana. Jak...księżniczka?
-Heh...Mówcie mi na Ty, na pewno nie jestem aż tak stary. - powiedział zanosząc się cichym śmiechem.
-No dobrze. - odpowiedział mój brat odwzajemniając uśmiech.
Po krótkiej wymianie zdań, w której ja nie uczestniczyłam, podeszliśmy do czarnego Audi. Vincent zapakował nasze torby do bagażnika, a my usiedliśmy na tylnich siedzeniach zapinając pasy. Zostaliśmy zawiezieni do pięknej, białej willi. Po otworzeniu bramy można było zobaczyć piękny ogród, nieco dalej wielką wierzbę z ławeczką pod nią, oczko wodne oraz głęboki basen.Udaliśmy się schodkami do ogromnych białych drzwi wejściowych. W środku powitało nas przyjemne ciepło i zapach pieczonego ciasta. Całe pomieszczenie było białe. Na ścianach znajdowały się półki z książkami. Pośrodku była wielka biała kanapa z czarnymi poduszkami. Obok kanapy był mały stolik, na którym znajdował się kubek z napojem. Pod stolikiem był szary puchaty dywanik. Potem był ogromny telewizor, a pod oknem z błękitnymi zasłonami znajdowała się komoda ze zdjęciami oprawionymi w ramkę. Dalej było wejście na drewniany taras,a obok było przejście do bodajże kuchni połączonej z jadalnią. Obok przejścia były drzwi do łazienki, która na marginesie była w wszystkich odcieniach błękitu i bieli. Po przeciwnej stronie były trzy pary drzwi,ale nie mam pojęcia gdzie mogłyby prowadzić. Po środku salonu stały przeogromne białe schody, które przy końcu się rozchodziły na dwie strony. Nie zdążyłam się rozejrzeć dokładniej, bo podeszła do nas ciocia i zanim cokolwiek zdążyłam powiedzieć rzuciła się na mnie i Jacka.
-O jeju! Jak wyrośliście! Ostatnio widziałam was jak Jack uczył się siusiać do toalety, a Haru uczyła się jeść swoimi malutkimi ząbkami! - zaczęła piszczeć jak nastolatka. Nigdy nie widziałam takiego zachowania u dorosłej osoby, ale to chyba normalne,że tak się cieszy nas widząc... nie?
-Spokojnie ciociu...- rzekłam cicho. Ona tylko odsunęła mnie na długość swoich ramion i z powrotem mnie przytuliła. Ciocia była osobą przed 40-stką, ale z wyglądu można jej zarzucić, że wygląda na 20-latkę. Ma ciemnozielone oczy i blond włosy... zupełnie jak mama, która była jej bliźniaczkom. Wysoka i szczupła. Ubrana była w zwiewną miętową sukienkę, na którą miała założony różowy fartuch i zielone szpilki, a w ręce miała szpachelkę. Zaczęła coś krzyczeć, ale jej nie słuchałam. Zamyśliłam się, lecz kiedy usłyszałam głuchą cisze nie mogłam się powstrzymać by na nią nie zerknąć. Patrzyła na mnie karcącym spojrzeniem z rękami opartymi o biodra.
- Ech... mówiłaś coś? - spytałam posyłając jej delikatny uśmiech i przepraszający wzrok.
- Tak... mówiłam, że masz iść się rozpakować do swojego pokoju, a potem zejść na kolację. Jack już poszedł. - westchnęła i gestem ręki wskazała żebym za nią poszła. Po przejściu schodów minęłyśmy dwie pary drzwi, aż dotarłyśmy do przedostatnich na korytarzu. Ciocia nacisnęła klamkę i przepuściła mnie przodem. To co tam zobaczyłam zatkało mnie. Pokój był mega duży. Jedna ściana była koloru błękitnego, druga czarnego, a pozostałe dwie białe. Dookoła znajdowały się półki z książkami, a na jednej stało pudełko z kartonu, w którym coś było, ale postanowiłam, że później do niego zajrzę. Pod półkami stało duże dwuosobowe łózko z turkusową pościelą i czarno-białymi poduszkami, a pomiędzy nim stały dwie szafki nocne, na których stała lampka nocna i budzik. Obok łóżka stała biała szafa z szarymi akcentami, a obok niej duże lustro. Dalej stało czarne biurko, a jeszcze dalej perkusja. Na ścianie obok bębnów była zawieszona czarno-biała gitara elektryczna. Potem stała turkusowa szafka z paroma czarnymi głośnikami na niej. Dalej były białe drzwi które prowadziły do biało-szarej łazienki, w której była wanna, prysznic, duże lustro, a pod nim dwie białe umywalki, obok nich znajdował się kosz na śmieci. Obok drzwi do łazienki były szklane wrota na duży biały balkon gdzie stał turkusowy fotel i mały stolik kawowy. Na samym środku pokoju leżał mały puchaty dywan. Gdy to zobaczyłam skoczyłam na ciotkę i zamknęłam ją w szczelnym uścisku. Ona odpowiedziała na to szczerym śmiechem.
- Sprawdź co jest w kartonie! - powiedziała z tajemniczym uśmiechem na ustach.
Od raz do niego podbiegłam, zajrzałam i nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Był tam czarny notatnik i dwa szkicowniki,a obok nich leżało białe gęsie pióro. Ciocia dobrze wiedziała z opowieści mamy, że kocham pisać opowiadania! Od razu do niej pobiegłam i przytuliłam. Ona chyba się tego nie spodziewała, bo runęła razem ze mną na podłogę. Skończyło się to na gwałtownym wybuchu śmiechu. Chwilę potem wyszła zostawiając mnie samą. Otworzyłam walizkę i zaczęłam się wypakowywać. Na początku położyłam na łóżku swoje cenne skrzypce, które dostałam od taty na siódme urodziny. Potem wkładałam ciuchy do szafy, wypakowałam książki i położyłam je na półkach. Następnie wyjęłam zeszyt do nut i schowałam go do szuflady biurka, a na końcu położyłam na komodzie 2 zdjęcia oprawione w ramki. Pierwsze przedstawiało mnie, Jacka i rodziców, na którym biegamy po parku wśród spadających liści. Drugie zdjęcie przedstawiało mnie i moich przyjaciół. Na zdjęciu siedzimy w kawiarence zawzięcie o czymś dyskutując. Byli tam wszyscy. Elizabeth, Mark, Ken, Ashley, Zack, Lucy, John, Paul, Jason, Alex, Rachel i Clare. Nasza zwariowana 13. Niby nieszczęśliwa liczba, a ile szczęścia mi przyniosła. Najchętniej zamazałabym Zacka i Ashley, ale to jedno z najcenniejszych dla mnie zdjęć, zrobiła nam je nasza nauczycielka. Byliśmy wtedy na integracyjnej wycieczce wszystkich pierwszych klas. Po wypakowaniu się zeszłam na kolacje gdzie zastałam ciocię i Jacka. Zjedliśmy kolację w przyjemnej atmosferze. Podziękowałam i poszłam się umyć. Po krótkiej kąpieli, wysuszyłam włosy i poszłam spać. Zasnęłam z myślą o nowej szkole, do której mam się jutro udać.
Zapowiada się bardzo dobrze! Oj mam nadzieję na romansik z Lysandrem w przyszłości :D Życzę duzo weny i idę czytać dalej <3
OdpowiedzUsuń