Wyszłam z pomieszczenia, a następnie udałam się na górę. Weszłam przez lekko uchylone drzwi do pokoju Paula. Spał tak słodko! Popatrzyłam się na niego przez chwilę, a potem mój wzrok przeniósł się na pobocze. Obok leżała walizka. Nie spakowana. O boshhhh. To... co? Mam sporo czasu to może go wyręczę? Chociaż... nie wiadomo co on może trzymać w tej walizce, albo szafie. A co mi tam! Otworzyłam drzwiczki do szafy najciszej jak potrafiłam i... dobił mnie tamtejszy smród. Ja rozumiem, że to chłopak, no ale... są jakieś ograniczenia. Zaczęłam wszystko wyjmować, składać i wrzucać do torby. Brudne ciuchy pakowałam najpierw do osobnej siatki, a potem siatkę wrzucałam do walizki. Po skończonej czynności wyszłam z pokoju i udałam się do swojego. Znowu sprawdziłam godzinę. 5:23. OK. Podeszłam do szafy i wybrałam ciuchy odpowiednie do pogody. Był już początek grudnia. Po chwilowym zastanowieniu wybrałam biały sweter z różowym reniferem, który sięgał do połowy ud, szare rurki, różowe skarpetki w niebieskie serduszka i białe skórzane rękawiczki bez palców. I jeszcze oczywiście bieliznę. Weszłam do łazienki razem z ciuchami i ubrałam się. Ubrałam wszystko poza rękawiczkami i wzięłam się za rozczesywanie włosów. Przy takiej długości można się nieźle namęczyć. Chyba je zetnę... Po rozczesaniu włosów dobrałam jeszcze biżuterię w postaci zegarka na sznurku, (nosi się go na szyi) krótkie kolczyki z głową pandy oraz białą opaskę na włosy. Potem ubrałam rękawiczki. Wyszłam z pomieszczenia i automatycznie udałam się do pokoju Paula. Dalej spał. Wzięłam swój zegarek do ręki, otworzyłam i zaczęłam odczytywać godzinę. Była 6:13. No... nieźle mi zleciało. Zaczęłam szturchać chłopaka. Nic. Potem zaczęłam mówić coraz to głośniej aż prawie krzyczałam. Nic. Zaczęłam go kopać. Nic. Pobiegłam do pokoju i wróciłam do Paula z megafonem. Włączyłam go i krzyknęłam "Wstawaj cwelu!". To też nie poskutkowało. Więc szepnęłam "Jest 6:43". To już zadziałało. Chłopak natychmiastowo zerwał się z łóżka i wbiegł do łazienki. Potem zawrócił się po ciuchy. I wyszedł po 3 minutach. Wziął swoją torbę na kółkach i wybiegł z pokoju. Przecież samolot ma na 9... Co mu się tak spieszy...? Wyszłam powolnym krokiem i zeszłam na dół. Zastałam Paula w kuchni, który usiłował zrobić sobie śniadanie. Podeszłam do niego i odebrałam mu nóż, którym próbował posmarować sobie kanapkę masłem. Nie szło mu to najlepiej. Postanowiłam go wyręczyć.
- Em, mogę wiedzieć co ci tak spieszno? - zaczęłam
- No... bo chciałem jeszcze na chwilę wpaść do swojej kuzynki. Jakbym wstał wcześniej to nie musiałbym się tak spieszyć.
- Nie mówiłeś, że masz kuzynkę w Londynie...
- Nie mówiłaś, że masz ciotkę w Londynie - powiedział z chytrym uśmiechem i wziął ode mnie kanapkę, którą następnie skonsumował.
- Mogłeś poczekać aż nałożę szynkę...
- Dla głodnego nic trudnego!
- Chyba chcącego!
- To też! - uśmiechnął się promiennie - Poza tym, może zapomniałaś, ale jestem wierzącym!
- Co to ma do rzeczy? - nie zrozumiałam
- Przecież chodziłaś na religię... Powinnaś wiedzieć!
- No właśnie! CHODZIŁAM!
- My w piątek nie jemy mięsa!
- Aha - potem zeszła do nas ciocia, z którą się przywitaliśmy. Następnie zrobiłam Paulowi kanapki na podróż. Sama zjadłam jeszcze jedno jabłko i napiłam się wody.
- A co z moją wodą? - spytał ze zrezygnowaną twarzą
- Hmmm?
- Dałaś mi kanapki, ale wody nie spakowałaś! - powiedział z wyrzutem
- Kupisz sobie! - powiedziałam szczerząc się
- Dobra! Jedziemy do kuzyneczki! - powiedział uśmiechnięty
- Nom - odpowiedziałam i zadzwoniłam po Vincenta. Przyjechał po 7 minutach. Wsiedliśmy do samochodu. Walizkę wsadziliśmy do bagażnika, a siatkę z jedzeniem Paula na przód. Przywitaliśmy się z kierowcą i podaliśmy cel podróży. Po chwili pogaduszek dotarliśmy do "rzekomego" domu kuzynki Paula. Weszliśmy na posesję. Paul podbiegł do drzwi. Zadzwonił dzwonkiem. I czekaliśmy około pół minuty. Otworzyła nam... Rozalia! Była w szlafroku i wałkach we włosach. Czemu ona nie jest w szkole? Chłopak przytulił dziewczynę. Odwzajemniła uścisk i zaczęła się śmiać.
- O jacie! Jak ja cię dawno nie widziałam! - wykrzyczała śmiejąc się. Tamten okręcił ją parę razy dookoła co wywołało jeszcze większy śmiech ze strony dziewczyny.
- O! Harugoran! Co tu robisz?
- Przyjechałam z Paulem...
- To wy się znacie? - spytała zdziwiona
- Niestety... - powiedziałam ze sztucznym zmartwieniem
- Ej! - powiedział urażony i zaczął czochrać mi włosy
- Ychhh - warknęłam na niego
- Wejdźcie! Porozmawiamy w środku! - białowłosa zrobiła przejście w drzwiach byśmy mogli przejść. Weszliśmy do pomieszczenia. Całe było w jasnych barwach. Głównie koloru białego. Zdjęliśmy buty i przeszliśmy do salonu, a następnie biegiem po schodach w kierunku prawdopodobnie pokoju białowłosej. Otworzyła drzwi z wielkim "Tadam!". Miała śliczny pokój. Popchnęła nas w jego kierunku, a następnie zamknęła za nami drzwi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Szczęśliwego nowego roku! Kocham was! Jutro rozdział! Baji~
Leżałam na łóżku wtulona w pościel. Już nie płakałam, ale dalej miałam ślady łez na policzku. W pewnym momencie wyszłam na balkon, oczywiście wcześniej zabierając ze sobą bluzę i zakładając skarpetki. Różowe. Usiadłam na turkusowym fotelu i podkuliłam pod siebie nogi. Założyłam bluzę i zaczęłam się tępo wpatrywać w horyzont. Minęło 15 minut kiedy wstałam i już miałam z powrotem wrócić do pomieszczenia, ale coś uderzyło mnie w stopę. Nie był to duży ból tylko raczej lekkie szturchnięcie. Spojrzałam w dół. Obok mojej stopy leżała paczka papierosów, która wcześniej wypadła z kieszeni bluzy. Podniosłam ją. Przez chwilę patrzyłam na nią chcąc sobie przypomnieć co robiła w moim ubraniu. Nie umiejąc sobie przypomnieć podbiegłam do swojego biurka i otworzyłam szufladkę. Wyjęłam z niej zapalniczkę we wzór czarno - czerwonej kraty. Wolnym krokiem udałam się na balkon by zaraz potem odpalić fajkę. Zaciągnęłam się i oparłam o barierkę. Zaczęłam intensywnie myśleć. O wszystkim. Nawet nie wiem o czym dokładnie. Rozglądałam się w poszukiwaniu... w sumie nie wiem czego... Nagle poczułam gorzką gulę w gardle, by po chwili odkaszlnąć dym z papierosa. Za mocno się zaciągnęłam. Nie paliłam od dosyć dawna. Nałogową palaczką też nie byłam. Po prostu czasem mi się zdarzy zapalić. Nie widzę w tym nic niezwykłego. Zack się tego brzydził, więc przestałam. Chodziliśmy razem chyba półtorej roku. Dlatego mnie to wszystko tak bardzo zabolało. Był mi cholernie bliski. Po chwili poczułam gorący, wręcz piekący ból w okolicach palca środkowego i wskazującego. Czyli tam gdzie trzymałam papierosa. Syknęłam cicho i upuściłam papierosa by po chwili go zdeptać. Za bardzo się zamyśliłam. Trzeba skończyć z użalaniem się nad sobą, bo mi to nie wychodzi. Weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi na balkon. Spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Wskazywał godzinę 3:42. Ech, jak nie zasnę to będzie ze mną źle. Na myśl o tym zrobiłam kwaśną minę. Zdjęłam bluzę, którą powiesiłam na krzesło biurkowe, a skarpetki rzuciłam w kąt pokoju. Położyłam się na materacu, a następnie przytuliłam się do kołdry, którą przez jakiś czas "macałam". Po jakimś czasie mojej "niedyspozycji" spojrzałam na budzik stojący na stoliku nocnym po lewej stronie. Myślałam, że coś mnie trafi. Była 4:23! No, już jest pewne, że nic z tego nie będzie. Boso zeszłam po zimnych schodach, by po chwili wejść do kuchni. Wzięłam do ręki jabłko leżące na blacie, a następnie wsadziłam pod kran i przemyłam wodą. Urwałam papierowy ręcznik i wytarłam nim o jabłko. Kawałek papieru wyrzuciłam do kosza, a jabłko nadgryzłam. Weszłam do salonu dalej jedząc owoc. Nogi położyłam na pufie, a sama rozłożyłam się na kanapie. Popatrzyłam na moje kończyny dolne. Zaczęłam nimi ruszać do rytmu jakieś melodii. Nie znałam jej. W połowie jabłka zorientowałam się, że nadeszła mnie wena, więc chwyciłam najbliższy notes i zaczęłam zapisywać nuty. Już miałam napisać końcówkę utworu, ale... olśnienie znikło. No, kurwa! Jak ja tego nie cierpię... Wyrwałam kartkę z notatnika i trzymając ją w jednej ręce udałam się do kuchni by po chwili wyrzucić ogryzek z pozostałości jabłka do czarnego worka na śmieci. Wyszłam z pomieszczenia i udałam się do sali muzycznej. Tzn. miałam taki zamiar, ale od razu jak otworzyłam drzwi prowadzące do pomieszczenia powitał mnie mroźny powiew powietrza. Szybkim krokiem udałam się do swojego pokoju i zabrałam swoją bluzę tak samo jak i poprzednie skarpetki. Z powrotem udałam się na dół po schodach. Kiedy miałam pokonać ostatni stopień źle stanęłam na nodze by po chwili... jakby ładnie to ująć... wyjebać się... lepszego określenia nie znalazłam. (Tsa, jasne...) Hałas nie był hałasem ponieważ wylądowałam naprawdę... cicho. Wstałam i spojrzałam na swoje odnóża by sprawdzić czy nic sobie nie zrobiłam. Na szczęście miałam tylko zdrapane kolano. Zeszłam po schodach w dół tym razem uważając i stanęłam na dywanie w ciemnym pomieszczeniu. Zapaliłam światło i podeszłam do pianina. Zagrałam na rozruszanie palców proste kanony. Potem wstałam i podeszłam do szafki z nutami. Zaczęłam szukać nut po literę "C". Ta, mamy je ułożone w kolejności alfabetycznej. Ale to naprawdę pomaga. Od stania rozbolały mnie nogi, więc kucnęłam. (Szafka znajdowała się dosyć nisko.) Po minucie szukania odnalazłam. Chwilę się im przyglądałam jakby nie byłam pewna czy to faktycznie one, mimo iż miały tytuł i wykonawcę na samym początku pierwszej kartki. "Canon in D". Obok znajdował się kolejny napis "Johann Pachelbel". Powoli podeszłam do pianina i zaczęłam grać.
(Polecam wysłuchać do końca, bardzo piękny utwór.)
Grałam całą sobą. Muzyka od zawsze była częścią mnie. Zamknęłam oczy i starałam się jeszcze bardziej wczuć. Już w młodości byłam zwolenniczką wielkich klasyków przez co byłam wyśmiewana przez innych nastolatków. Ale nie wszystkich... W gimnazjum znalazłam przyjaciółkę, która również miała tą samą pasję co ja. Byłyśmy nierozłączne póki... nie zdarzył się ten straszny wypadek, który mnie zmienił. Był to początek mojej kariery oraz 2 klasa gimnazjum. Gisele (czyt. Żizel)wpadła pod koła samochodu. Był to oczywiście wypadek. Szłyśmy razem do lodziarni ny uczcić nasze wakacje. Miałyśmy razem z rodziną wyjechać na wspólne wakacje na wyspę Aoshimę (należy do Japonii) i wynająć domek letni. Wracając z spaceru tak się wygłupiałyśmy, że nie zauważyłyśmy nadjeżdżającego samochodu. Zawołałam za nią i starałam się ją chwycić za ramię by po chwili odciągnąć ją od jezdni, ale tak się nie stało. Nie zdążyłam. Musiałam na to wszystko patrzeć. Gisele została potrącona przez samochód. Kierowca natychmiast wysiadł i starał się jakoś pomóc. Od razu zadzwonił na pogotowie. W trakcie jego rozmowy płacząc uklęknęłam nad przyjaciółką, a jej głowę położyłam na swoje kolana. Ludzi zaczęli się koło nas schodzić, ale nikt nie pytał co się wydarzyło. Po prostu. Patrzyli się na to wszystko. Po chwili przyjechało pogotowie i ją zabrało. Zdruzgotana pobiegłam do domu, by poprosić rodziców o natychmiastowy wyjazd do szpitala. Oni powiedzieli, ze przed chwilą dzwonił do nich mama Gisele by oznajmić, że mam zakaz zbliżania się do jej córki, a mojej przyjaciółki, iż twierdziła, że to moja wina za cały ten wypadek. Po kilku dniach koleżanka wróciła do szkoły. Podeszłam do niej i chciałam zagadać, ale ona uciekła. Widocznie wzięła sobie do serca zakaz mamy. Potem już nigdy z nią nie rozmawiałam. Tzn. ja próbowałam, ale ona od razu uciekała. Tak straciłam moją pierwszą najlepszą przyjaciółkę. Załąmałam się wtedy psychicznie dlatego rodzice przepisali mnie do innej szkoły, a potem przeprowadziliśmy się bliżej placówki. Skończyłam grać, a potem odeszłam od instrumentu i... wyszłam.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chciałam wam podziękować za wszystkie motywujące komentarze, dzięki którym mam siłę pisać tą historię. Głównie anonimom, ale to jest właśnie fajne :D Chciałam was zachęcić do dalszego komentowania. Zaniepokoił mnie brak Nadii, ale to pewnie przejściowe! xD (Wiem, że nazywasz się inaczej, ale dla mnie zawsze nią będziesz xD) Do następnego! Baji~
Znajduję się w programie śniadaniowym na wywiadzie z Ewą Chodakowską. Jako "wielka gwiazda" jestem pytana o dosłownie wszystko! Nudzi mnie to już, więc odpowiadam na wszystko odpowiedziami tzw. "z dupy wyjętymi". Jak to Chodakowska to musi się spytać o wagę, kuźwa!
- A ile ważysz, jeśli mogę spytać? - a na ile kurwa wyglądam?!
- 52 kilogramy... - odpowiedziałam krótko
- Wow, to naprawdę mało! Co spowodowało tak mało liczną masę? - spytała "kryjąc zdziwienie"
- Jak byłam mała biegłam za księżycem - powiedziałam podpierając się na łokciu i patrząc w stolik z kawą. Kamerzysta się zaśmiał przez co kamera zsunęła się w dół.
- Cięcie! - zawołała "Ewcia". Boże! Jak ja jej nie cierpię! Po gówno mama zgodziła się na ten wywiad?! - Trochę więcej zaangażowania! - zwróciła się do mnie blondynka.
- Przypominam ci, że to ja tu jestem gwiazdą, więc nic nie możesz mi zabronić! Ciesz się, że jeszcze tu jestem! - warknęłam i odwracając się na kilku centymetrowych szpilkach zarzuciłam włosami tak, że "królowa fit" dostała nimi w twarz.
- Trochę szacunku, gówniaro! - syknęła grożąc mi palcem. Ja zachowując kamienną twarz odwróciłam się i zmierzałam ją wzrokiem.
- Zielony i brązowy? Gratuluje! - powiedziałam sarkastycznie
- Co? O czym ty mówisz?
- Przypominam, że nie jesteśmy na "ty"! - spojrzałam na nią groźnie
- Ta... ale o czym mówiłaś? - spytała. Czy tylko mi ona tak włazi w dupę?!
- Mówiłam o kolorach twojego "stroju" - powiedziałam z wrednym uśmieszkiem
- Brązowy i zielony to kolory oznaczające naturalność, a są bardzo modne! Zresztą... co ty możesz o tym wiedzieć?! - spytała zirytowana. Najwyraźniej zarówno jak ja miała już dość tego "spotkania".
- Więcej niż ci się wydaję! - powiedziałam odwrócona do niej bokiem. Kątem oka widziałam, jak robi się czerwona ze złości. Dalej na mojej twarzy kwitł złowieszczy uśmieszek. - Oznacza naturalność, hę? To czemu masz tonę make up'u?
Ewcia już nie wytrzymała i odwróciła się na brązowych koturnach by po chwili leżeć na ziemi. Mój uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej. Podbiegli do niej scenarzysta z projektantką by pomóc jej wstać. Poszłam w kierunku mojej garderoby. Rzuciłam czerwoną perukę na ziemię. Usiadłam na sofie i zaczęłam zastanawiać się nad sensem życia. Wzięłam do ręki koktajl, ale przez swoją nieuwagę rozlałam go na moją miętowa sukienkę. Krew się we mnie zalała. Najpierw ta wkurwiająca gwiazdeczka, a teraz to! Podbiegłam do toaletki i chwyciłam za mokre chusteczki. Starałam się jakoś zetrzeć ten syf, ale za chuj mi to nie wychodziło. Jedynie bardziej ją roztarłam. Zaklęłam głośno.
- Kurwa mać! Zaraz coś mnie trafi! - krzyknęłam głośno i podeszłam do wieszaka, by wziąć z niego kurtkę. W trakcie jej zakładania do pomieszczenia weszła moja mama.
- Czemu klniesz? - spytała cicho i spojrzała na mnie zimno
- Bo mogę! - miałam tego wszystkiego dość
- Umawiałyśmy się, że z tym kończysz! - powiedziała podniesionym głosem
- No dobra przestanę, bo to już mnie zaczyna nieźle wkurwiać! - warknęłam mocując się z zamkiem
- Elizabeth! - krzyknęła. Czemu "Elizabeth"? Bo tak mam na drugie imię, którego nienawidzę. Przypomina mi się wtedy ta jej surowa i wkurzona mina. (Twarz mamy rzecz jasna!) Zawsze tak do mnie mówi, bym wiedziała, że jest ze mną źle. Zaczęło się odkąd skończyłam... może z... 7 lat? Chyba tak.
- Przestań już! - syknęłam - Jedźmy do hotelu! Mam dość tego pojebanego kraju! - no w końcu... jechać ze stolicy technologii (Japonii) na takie zadupie (Polski) to jednak niezły wyczyn.
- Już skończyłaś ten wywiad? Szybko... - stwierdziła i dziwnie się na mnie popatrzyła
- Czy można go uznać za skończony...? Powiedzmy, że nagadałam naszej gwiazdeczce, a ona niezbyt dobrze na to zareagowała...- powiedziałam z łobuzerskim uśmieszkiem.
- Haru... już ci mówiłam... powinnaś być trochę milsza dla tych wszystkich ludzi... - powiedziała zrezygnowana
- Jakich ludzi? To tylko jeden "ludź"! - nadąsałam się
- Nie, nie tylko...
- To podaj mi przykłady!
- Np. Ariana Grande...
- Nie dała mi pogłaskać swojego pieska!
- Brad Pitt...
- Ja mu tylko powiedziałam, że coś od niego śmierdzi...
- Mo właśnie, to nie było za miłe
- Ale ostatecznie miałam rację. Jaki debil nie wyczułby takiego pierda?!
- Ech, księżna Kate
- Ja się ją tylko spytałam o wiek! Czego tu się czepiasz?
- Po pierwsze: nie wypada, a po drugie: powiedziałaś jeszcze, że skoro to już będzie trzecie dziecko to tak musi się puszczać, że w wieku 40 lat będą mieć około szesnaściorga potomstwa! Wiesz jakiego się wstydu najadłam przez ciebie!
- Ale to również dzięki mnie w ogóle tam byłaś! - wymieniłam przeważający argument. To był definitywny koniec rozmowy. Chyba trochę za mocno pocisnęłam ( ͡° ͜ʖ ͡°) . Wróciłyśmy do hotelu nie odzywając się do siebie przez całą drogę. Na miejscu zastałyśmy śpiącego tatę. Po 2 dniach wróciliśmy do rodzinnego państwa. Z mamą nie odzywałyśmy się do siebie przez jakieś 2 tygodnie. Było mi cholernie ciężko, ale postanowiłam być nieugięta i nie dawałam za wygraną. To ona powinna mnie przeprosić za ostatnią akcję. To nie była moja wina! Po długich 2 tygodniach wreszcie się do mnie odezwała.
- Elizabeth, przynieś swoje pranie - powiedziała surowym tonem z kamienną twarzą. Ten stan unosił się przez 2 miesiące, a potem... potem była ta katastrofa. Widziałam roztrzaskujący się samolot. Rodzice zginęli na miejscu, a ja nie zdążyłam przeprosić mamy. Cięłam się może z... 2 razy. Dostałam też lekkiej depresji. Lekkiej, bo minęły 2 tygodnie od tego wydarzenia. Jeszcze nie miała czasu się rozrosnąć. Ale ja ją czuję, czułam... Już nie wiem! To wszystko jest takie skomplikowane! Nagle przed oczami znowu stanął mi płonący, rozbity samolot. Słyszałam krzyki i szlochy tych ludzi! Całe rodziny! Aż nagle... uderzył o ziemię! I...
... wtedy się obudziłam... z krzykiem i płaczem. Szlochałam po cichu wtulona w poduszkę. Nie chciałam tego widzieć! Ale... lepiej kurwa dalej mi to robić! Nie wiem kto kieruje tym idiotycznym światem, kto go w ogóle stworzył. Kto mnie tak nienawidzi, by mi coś takiego zrobić?! A no tak...! Życie! To jest właśnie prawdziwa codzienność! Życie... nie jak z bajki, jak z dramatu. Możliwe, że skończy się tak jak i cała reszta filmów z tego gatunku. To jest... śmiercią głównego bohatera, którym jestem ja!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jutro powinien pojawić się następny rozdział. Baji~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Szybko wstałam z chłopaka ciągle przepraszając za zaistniałą sytuację. Było mi strasznie wstyd.
- No dobra, przestań przepraszać i lepiej chodźmy już na górę zanim... - pośpieszał mnie. Nagle z kuchni wyłoniła się ciemna postać.
- Zanim co? - spytałam
- Zanim ona przyjdzie... - i jak na zawołanie tajemnicza postać wyskoczyła zza rogu. Była to piękna kobieta. Miała długie, ciemne, kręcone włosy i duże, brązowe oczy. Jej postura była niska, ale była też dosyć szczupła. Miała śliczny uśmiech. Od razu podeszła do mnie z życzliwym uśmiechem, za to Armin zrobił soczystego facepalma, który odbił mu się na czole. Czerwony ślad na pół twarzy! Hahaha! Chciałam się posikać ze śmiechu, ale w moich niecnych planach przeszkodziła ta dziewczyna. Czyli wychodzi na to, że... niedosikanie moje!
- Cześć, jestem Silvia! Mama Armina - powiedziała nadal uśmiechnięta i wyciągnęła do mnie rękę. Tym razem ją uścisnęłam, a nie tak jak w poprzednich przypadkach ukłoniłam. Już powoli się do tego przyzwyczajam. Chwilę pogadałyśmy. Temat ze szkolnego szybko zboczył na dzieciństwo Armina. Nawet mogłam zobaczyć parę niestety niezręcznych zdjęć. Po 20 minutach Armin odciągnął mnie na schody i szybko popchnął w kierunku szklanych drzwi, w których widać było niebieskie światło odbijające się na cały pokój.
- Właśnie o niej mówiłem.
- Przecież to bardzo sympatyczna kobieta - zapewniałam
- Oj, myślę, że za wcześnie to powiedziałaś. No dobra, przejdźmy do głównego punktu naszego spotkania, ale wcześniej zapytam. Chciałabyś coś do picia?
- Em, masz może colę?
- Oczywiście. Zaczekaj! - pobiegł na dół po napój. Pociągnęłam za srebrną klamkę i weszłam do najprawdopodobniej pokoju czarnowłosego. Co ja mówię?! To na pewno był jego pokój! Na pomarańczowych ścianach wisiały plakaty różnych gier video. Łóżko było jednoosobowe z szarą pościelą. Naprzeciwko łóżka stała drewniana komoda na której stał 42 calowy telewizor, a nad nim była jeszcze jedna półka wisząca na ścianie. Była na niej kamerka podłączona do x-boxa, który z kolei stał obok kamerki. Na półce były jeszcze 4 konsole. (Chyba źle napisałam...) Obok telewizora stało czarne biurko, a na nim jakieś kartki, komiksy, parę książek i czasopism z filmami. Obok niego stał kosz na śmieci. Była jeszcze mała szafa stojąca obok wejścia na balkon. Cały pokój pokrywała biała wykładzina. Mięciutka. W jednym rogu pokoju stał miecz świetlny. Oczywiście plastikowy. Na suficie była ogromna lampa, ale było jeszcze coś przez co prawie padłam na zawał. Przez totalne zaskoczenie aż upadłam na dywan. Do pokoju wszedł Armin.
- Sorry, że tak długo, ale mama mnie zatrzymała i... - urwał gdy mnie zobaczył. Wybuchnął głośnym śmiechem. Prawie wylał na mnie moją colusię! Dalej patrzyłam się z przestrachem na sufit.
- Nie wiedziałam, że jesteś fanem "Star Wars'ów"... - powiedziałam cicho dalej patrząc się w górę, bo była tam ogromna tapeta z Darthem Vaderem! Uwielbiam ten film! A raczej całą sagę!
- Tak jakoś wyszło. To dzięki tacie! - powiedział uśmiechnięty, a następnie pomógł mi wstać.
- On też jest fanem tego filmu?
- Nom - uśmiechnął się promiennie
- To w co gramy? - spytałam pocierając ręce z szaleńczym uśmiechem.
- No! I taki klimat to ja rozumiem! - krzyknął i podbiegł do kartonu wyjmując z tamtąd Assiassin's Creeda! Yey! Zrobiłam wślisk niczym gitarzysta grający solówkę. Szybko zgarnęłam konsolę i krzyknęłam.
- Ja pierwsza!
- Ej! Ja chciałem pierwszy - powiedział będąc lekko urażonym.
- Dziewczyny mają pierwszeństwo! - broniłam swoich racji.
- Jakbyś jeszcze nią była... - powiedział do siebie uśmiechając się chytrze.
- Ej! - szturchnęłam go łokciem w żebra.
- No już! Spokój! Żartowałem! - darł się podczas gdy ja powaliłam go na ziemię i bezlitośnie uderzałam pięściami. Oczywiście lekko by nie wyrządzić mu poważnej krzywdy. Zaznaczam! POWAŻNEJ! Lekka ujdzie! Nagle do pokoju wbiegł Alexy. Kiedy nas zobaczył wybuchnął głośnym śmiechem i dołączył się do mnie. W sensie, że... pomógł mi obalić rządy niecnego mrocznego lorda wredoty.
- Jesteś moim bratem! Powinieneś mnie wspierać! - darł się Armin, a Alexy zaprzestał swego dotychczasowego działania.
- Faktycznie...! - i rzucił się na mnie. Tylko, że on mnie łaskotał, a nie bił. Ale jego debilny bliźniak nie zrozumiał, że to tylko zabawa! Musiał mnie bić! Oczywiście! Ale by was pocieszył, to powiem, że lekko mnie tykał (xD).
- Armin przestań! - wydarłam się na niego. Mam tego dość!
- Oj no! Daj spokój... - powiedział Armin zakładając ręce na pierś i obracając głowę w inną stronę.
- Braciszku, ostrzegam cię, żebyś zostawił Harcię w spokoju!- powiedział Alexy z chytrym uśmiechem. Podniósł się do góry i podszedł do drzwi. Już wyszedł i miał je zamknąć, ale przeszkodził mu głos brata.
- A bo co mi zrobisz? - uśmiechnął się szatańsko do Alexego.
- Ja cię tylko ostrzegam, byś nie trafił na mniej wyrozumiałego rozmówcę... - i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
- O kim mówił? - spytałam
- O mamusi. On zawsze była drażliwa na znęcanie się nad innymi - zaśmiał się krótko
- Oł. No to po dobie! Szach mat skurwielu! (Przepraszam! Musiałam! xD) - zaśmiałam się głośno
- Oj uwierz... Nie dowie się! - syknął do mnie
- Tsa, jasne. Nie możesz być tego pewien! - powiedziałam wycierając łezkę z kącika oka.
- Twój brak wiary we mnie, mnie nie pokoi... - uciął temat
Podeszłam do biurka by napić się swojej coli, która na nim stała. "I tak będę grać pierwsza!" pomyślałam. Odwróciłam się by zabrać konsolę i zacząć grę, ale Armiś już tam siedział. Jak on tak może! Spieprzaj do siebie! Po ponownym wślizgu popchnęłam chłopaka i szybko przejęłam czarne urządzenie. Ten dalej oszołomiony moim zachowaniem powoli podniósł się na łokciach.
- To nie fair! Dzikusko! - zwyzwał mnie.
- Ja?! Ja dzikuską?! To się okażę! - pobiegłam do jego łóżka po poduszkę i rzuciłam w chłopaka. Trafiłam w twarz. Yey! Moje punkty!
- Chcesz wojny? Będziesz ją miała! - wziął poduszkę, wstał i podbiegł rzucając się na łóżko. Tak spędziliśmy około 10 minut. Aktualnie leżymy obok siebie. W pewnym momencie zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w nierówny oddech chłopaka. Nagle uruchomił jadaczkę.
- Ej, co teraz robimy? - spytał.
Nie odpowiedziałam. Niech pomyśli, że śpię. Zobaczymy co zrobi. Może to być nawet zabawne. Zapewne zacznie panikować, albo mnie "obudzi".
- Słyszysz mnie?
Znowu cisza.
- Ech... Harcia, Harcia - wymamrotał, a następnie złapał za prawą rękę. Tego się nie spodziewałam. Po 2 minutach leżenia już miałam otworzyć oczy, ale chłopak mnie przytulił. To było... magiczne. Odkąd przybyłam do tej szkoły minął może z tydzień, ale zdarzyło się naprawdę wiele, nieprzewidywalnych rzeczy. Spotkanie Meli po tylu latach, próba gwałtu ze strony Kastiela, przeprowadzka Kena, przyjazd Paula, napad zazdrości Lysandra, wizyta chłopaków, napad furii ze strony Zacka, łaskotki Lysa, Nat w moim łóżku, poznanie mojej klasy, szukanie psa Kasa i... cała prawda wydobyta z wnętrza Lysandra. Ciężka prawda. Nie mam pojęcia jak mam z nim jutro rozmawiać. Najchętniej w ogóle bym tego nie robiła, ale siedzimy razem na niemieckim. Znowu mnie przeprosi, a potem będzie powtórka z rozrywki. Tych rzeczy wydarzyło się naprawdę za dużo. Widzę, że ci chłopcy próbują się do mnie zbliżyć, ale... ja tego nie chcę. Przyjaciele? Owszem. Ale czy coś więcej? Na pewno musiałoby minąć sporo czasu. Przez ostatnie wydarzenia mam wrażenie, że bardziej polubiłam Kastiela i Wojtka oraz Armina. Mam nadzieję, że oni nie będą się posuwać do tak radykalnych środków spędzenia ze mną czasu, jak w starej szkole. Mam do nich zaufanie. Nie wiem dlaczego, tak jest... Raz jeden gościu uwięził mnie w kantorku woźnego tylko po to by się spytać czy lubię zwierzęta, bo chciał mnie zabrać do schroniska gdzie pracował jego wujek. To przechodzi ludzki pojęcie! No dobra, koniec filozofowania! Niespokojnie się poruszyłam tylko po to by wyswobodzić się z uścisku Armina, ale on tylko bardziej go pogłębił. Zaraz chyba zacznę się dusić. Znowu przerwano moje szamotania. Znowu przez Alexego.
- Hejcia, przyszedłem sprawdzić czy muszę posuwać się do tak radykalnych środków by wzywać drugiego rozmówcę! - wszedł z impentem, ale jego entuzjazm zniknął gdy nas zobaczył. Na chwilę... Potem się poszerzył!
- Wiedziałem! Ojojcio! Wy, urocze szmiry! Czemu mi nic nie powiedzieliście?!
- Powiedzieliśmy czego? - spytał Armin. Dalej miał mnie w swoich objęciach. No bez jaj! Jeszcze nie zorientował się, ze nie śpię! Ta głupota.
- Widzę, że cierpicie na ciężki przypadek półgłupstwa! - powiedziałam
- No nie wieżę! Armin! Skąd ona zna wyniki do naszych badan! - powiedział uradowany. Prychnęłam.
- Harcia?! Ty nie śpisz?! - spytał wystraszony Armin.
- Najwyraźniej,,, - zakończyłam - możesz zabrać swoją rękę?
- Jaką rękę? - pokazałam mu palcem na jego rękę oplatająca mnie w talii. - Aaaa, tą rękę! - i zniknęła, a ja mogłam oddychać.
- No, ale dalej mi nie odpowiedzieliście na pytanie! - powiedział Alexy' uś (czyt. Aleksuś)
- Jakie?
- Jesteście ze sobą? - wykrzyknął podekscytowany. Zaczerwieniłam się.
- Tak/Nie! - powiedzieliśmy równocześnie z Arminem. Ja sir (czyt. ser) burak "Nie!", a Armiś cały w skowronkach "Tak!". Popatrzyłam dziwnie na Armina.
- To znaczy... nie! - powiedział zawstydzony.
- Ojoj! Czekajcie! Zrobię wam zdjęcie! - wykrzyknął i już go nie było. Popatrzyliśmy porozumiewawczo na siebie z Arminem. Pobiegliśmy do drzwi i zamknęliśmy na klucz zanim drugi bliźniak zdążył do nich podbiegnąć.
- Otwierajcie! Mogę tu siedzieć 24h na dobę! - krzyknął zirytowany.
- Alexy! Co tam się dzieję?! Co to za krzyki?! - usłyszeliśmy z dołu głos Silvii.
- Nic mamiiii~! - krzyknął świrus
- No mam nadzieję! Bo jak tam przyjdę i cię trzepnę to nie usłyszysz Justina Biebera przez rok! - powstrzywałam się by nie wybuchnąć śmiechem.
- To nie Justin Bieber tylko Justin Timberlake! - wykrzyknął za zgrozą
- Wszystko jedno! Wracaj do swoich zajęć i nie przeszkadzaj bratu!
- Tylko, że właśnie to jest moje jedyne i ulubione zajęcie! - tłumaczył się
- Koniec! Do pokoju!
- Dobrze mamciś...
Przez resztę spotkania graliśmy w różne gry nabijając się z Alexego. Po 22:00 oznajmiłam, że już wychodzę. Armin proponował mi odprowadzenie mnie do domu, ale odmówiłam. Wolę w ciszy odpocząć po dzisiejszym dniu. Pożegnałam się z Silvią, Arminem i Alexym, a następnie ubrałam buty i kurtkę i wyszłam "w świat". Włączyłam sobie jedną ze swoich ulubionych piosenek na słuchawki, (oczywiście) które włożyłam do uszu.
Jutro muszę siedzieć z Lysem. Co mam z tym zrobić?! Nie mam ochoty go widzieć! Nie po tym co powiedział! Mam go dość! Jego i tych jego humorków! Pokonałam powrotną drogę i weszłam przez bramę i ogród. Następnie przekręciłam kluczę w drzwiach i weszłam do ciemnego pomieszczenia. Nie mam już na to wszystko siły! Zapaliłam światło i usiadłam na kanapie. Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do... Kastiela.
- Halo? - usłyszałam po drugiej stronie słuchawki.
- Hej, tu Haru... - nie dał mi dokończyć
- A czym sobie zasłużyłem na ten telefon? Hmm?
- Mam... problem...
- ...I co ja mam do tego? - spytał po dłuższej chwili
- To tyczy twojego przyjaciela...
- Nataniela? Sorry, ale chyba pomyliłaś mnie z Melanią, bo ja i on to... - tym razem to ja nie dałam mu dokończyć.
- Nie on! Lysander! - krzyknęłam do słuchawki
- Dobra, dobra... spokojnie! To co tam z nim?
- Pamiętasz co się wydarzyło ostatnio? - poczułam wielką gulę w gardle na to wspomnienie. Chłopak mruknął potwierdzająco - i chciałam się ciebie spytać jak mam się zachowywać w stosunku do niego?
- A co ja?! "Wujek google", czy "ciotka dobra rada"?! - wkurzył się - dalej mnie nie przeprosił, więc nie mamy o czym gadać!
- Ale jak chcesz go unikać? Chyba siedzisz z nim na niektórych lekcjach?
- Ale ja jutro nie idę do szkoły!
- Aha. No to... pa...
- Nie! Czekaj! Sorry za moje zachowanie, ale mam dużo na głowie i... no po prostu dużo zamieszania jest...
- No, ok...Ale co mi byś polecił?
- Też nie idź! Prościutkie! Możemy razem "coś" porobić! - w wyobraźni już widziałam jak się uśmiecha i rusza brwiami.
- Kastiel...- powiedziałam zirytowana
- No, ok! Ok! Chciałem pomóc!
- Nie masz innego pomysłu?
- No... coś wspominałaś, że ten cały Paul jutro wyjeżdża... możesz go odwieźć na pociąg czy samolot...
- Na jedno wychodzi...
- To tylko moje zdanie! Rób co chcesz!
- No...dobra. Ale muszę wstać o 6, bo Paul ma samolot o 9:00, a powrót do domu zajmie mi około godzinę i ,,, wychodzi na to, że jeszcze bym zdążyła na pozostałe lekcję... - urwałam
- Dobra, to jutro wpadam o 10:30! Nie dam ci się nudzić! Nara! - wykrzyknął i rozłączył się.
- Kastiel... nie irytuj mnie! - syknęłam do pustej przestrzeni. Następnie przyszła ciocia i Jack, zjedliśmy kolację, a potem umyłam się, przebrałam w moją zieloną koszulkę nocną. Spięłam włosy w warkocza.
Dzięki temu rano będę mieć lekkie loczki. Nastawiłam budzik na 6 rano, a następnie oglądając film na telefonie zasnęłam. Oczywiście był on podłączony do ładowarki wpiętej do kontaktu. Potem zatraciłam się w fantastycznym śnie. Bardzo... fantastycznym.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Starałam się napisać ciut dłuższy rozdział przez mój brak nieobecności. Z góry przepraszam za błędy. Baji~
- Sorry za tego debila...
- Przecież to twoj brat!
- Wolałbym nie...
- Ech, więc gdzie się spotkamy?
- Mógłbym po ciebie przyjść w parku o 17:45. Może być?
- Okej, do później!
- Do później!
Rozłączyłam się. Czas który spędziłam w oczekiwaniu na przyjście wyczekiwanej godziny upłynął mi wyjatkowo dobrze. Zrobiłam sobie kakałko, a potem zeszłam do sali z instrumentami i ćwiczyłam grę na skrzypcach. Oczywiście nie ominęło się bez pęknięcia struny. Najlepiej jednak idzie mi gra na pianinie i perkusji. 17:30. Najwyzsza pora na dopicie kakałka i wyjście do parku. Wzięłam kubek stojacy na pianinie do ręki i wypiłam pozostałą zawartość. Blee, zimne! Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Poszłam ubrać kurtkę. Zimową. W końcu... już prawie grudzień. Ubrałam jeszcze wysokie, czarne kozaki i wyszłam na dwór. W połowie drogi do parku zaczął padać śnieg. Wyjatkowo szybko, ale po chwili zmienił się w powolny. Wyglądało to magicznie. Nagle poczułam uderzenie w plecy. Odwróciłam się. To był Armin, który rzucił we mnie śnieżka i już lepił kolejną. Rzucił, ale tym razem zrobiłam unik. Tak zaczęła się ta bitwa... którą oczywiście przegrałam... Rzucił się na mnie z dzikim śmiechem i wytarł twarz śniegiem.
- Debilu! Przez ciebie będę chora!
- Ale nie będziesz musiała chodzić do szkoły - powiedział i wstał ze mnie. Był naprawdę ciężki. Pomógł mi wstać poprzez wyciągnięcie ręki. Cała się trzęsłam.
- Zimno ci? - spytał. Nie kurwa! Tak się tylko trzęsę do rytmu twojej smażącej się w piekle duszy. Wiesz?! Mimo rzeczy, które myślałam to powiedziałam tylko cicho;
- Tak...
Chłopak odrazu nałożył mi na głowę swoją czapkę, a potem swój szalik. W ogole nie wiem skąd tyle tego śniegu! Padał może z 20 minut! Jprdl!
- Niestety rękawiczek nie mam, ale mogę ogrzać twoje ręce w inny sposób - powiedział i złapał moje ręce w uścisku, a następnie przybliżył do swojej twarzy i pochuchał swoim ciepłym oddechem. Zaczerwieniłam się. Było to naprawdę urocze ze strony chłopaka. Reszte drogi przeszliśmy w ciszy. Chłopak cały czas trzymał mnie za ręke wmawiając mi że to po to by mnie nagżac. W pewnym sensie miał racje. Całą drogę chodziłam czerwona jak buraczek. Po drodze jakby minęła mi blon czupryna Wojtka, ale to chyba omamy spowodowane zimnem. Doszliśmy pod dom czarnowłosego. Był całkiem sporych rozmiarów, dwupiętrowy. Nagle usłyszeliśmy krzyki.
- Ej zakochańcy! Wejdzcie do domu, bo pozamarzacie! - rozejżałam się dookoła aż mój wzrok napotkał machającego w naszą stronę Alexego. Głupek wyszedł na balkon w taki mróz. A może nie było tak zimno tylko dalej miałam tą traumę po pamiętnej bitwie. Będę chora! Będę chora! Yey! Jak się kurwa cieszę! Weszliśmy do domu bliźniaków. Odrazu przywitała mnie przyjazna atmosfera. Kominek w salonie wydawał przyjemne trzaski drewna, a w radiu leciały świąteczne piosenki. Ludzie! Jest kurwa listopad! Przez pewien czas patrzyłam się intesywnie w kominek. Nagle udeżyły mnie wspomnienia. Wspomnienia z Zackiem. Jak razem czytaliśmy książkę przy kominku. Jak razem piekliśmy pierniczki obrzucając się mąką. Jak razem piliśmy kakałko śmiejąc się przy jakieś dobrej komedii. Jak razem graliśmy na instrumentach. Jak razem lepiliśmy bałwanka, którego nazwaliśmy Stewwie. Jak jeżdząc tranwajem z braku miejsc siadałam mu na kolanach. Jak chodziliśmy po centrum handlowym kupując świąteczne ozdoby. Te wszystkie wspomnienia były niby przepełnione radością, ale jednak... Tak strasznie za nim tęsknie. Ja naprawdę go kochałam, a on potraktował mnie przedmiotowo. Zdradził mnie z moją przyjaciółką! Mam nadzieję, że już nigdy nie pokaże się w moim życiu! Otrząsnęłam się ze wspomnień i podałam Arminowi kurtkę, by ten później mógł ją zawiesić. Zdjęłam buty i swoimi fioletowymi skarpetkami sunełam z przedpokoju do salonu. Na moje nieszczęście podłoga w pomieszczeniu była tak wypastowana, że wystarczył mój jeden źle zdecydowany ruch by się wyjebać. Oczywiście jak nie inaczej, zrobić to musiałam. Bo nie byłabym sobą! Japierdolę! Upadłam na dupę, ale upadek nie był najgorszy, bo stojący za mną Armin również odniósł ból, ale on jednak większy. Podniosłam się na łokciach. Odrazu usłyszałam cichy syk chłopaka. Odwróciłam się w jego stronę. Okazało się, że miałam prawy lokieć... na jego kroczu.
Biegniemy w koerunku mojego domu już od jakiś 15 minut. A prosiłam by ten dzień był normalny! Cały czas mną trzęsie na wszystkie strony, bo jestem nieziona na rękach Armina. Powtarzałam tym imbecylą żeby mnie postawili, ale nie da rady. Myślałam, że u nich sprawdzi się to słynne powoedzenie. "To debil, więc trzeba mu o tym głośno mówić." Ale ten rodzaj debili jest najwyraźniej lekko przygłuchawy. Jeszcze wspomnę, żeby nie było! Moje buty niesie Kas! Nie porzuciłabym tak po prostu mych cennych... no dobra! Pewnie nie uwierzycie, że to własnie Kas z własnej woli je wziął? Ja bym ich zapomniała! Nudzi mnie ta podróż! I to bardzo! Powoli zamykałam oczy kiedy usłyszalam tak bardzo irytujące pytanie.
- Gdzie masz klucze?
No nie mogę! Już prawie usnęłam to następny przylezie! Z zamkniętymi oczami wyjełam klucze z przedniej kieszeni rurek i podałam... w sumie, to nie wiem komu. Usłyszałam brzdęk i hałas zardzewiałej bramy. Wbiegli do środka i pędzili przez cały ogród. Nigdy nie widziałam większego zaangażowania. No... albo słyszałam. A właściwie to czułam. Czułam ostry podmuch wiatru i szybko uderzające serce maniaka gier. Nim otworzyłam oczy już leżałam na kanapie w salonie. Jak juz sie tyle natrudzili to mogli przy okazji zanieść mnie do pokoju! Mojego łózia? Nie?! Po chwili do pokoju wpadł Kastiel ze spirytusem, wacikami i plastrami. Zaczął mnie opatrywać tak jak ja kiedyś Lysa. Armin gdzies zniknął. Kastiel skończył robić to co miał zrobić z MOJĄ stopą. (Bez skojarzeń!) Spowrotem założyłam moją fioletową skarpetkę i wstałam z kanapy.
- Dziękuję - powiedziałam i na koniec dodalam taki typowy uroczy uśmiech. Chłopak go odwzajemnił. Nagle usłyszeliśmy czyjś przniosły jęk. Głośny jęk. Doszlismy do jego źródła. Były to drzwi prowadzące do łazienki. Kastiel z obawą nacisnął klamkę, a naszym oczom ukazał się Armin. O dziwo był sam. Do naszych nozdży doszedł nieprzyjemny zapach. Co ja mówię?! To był okropny fetor! Spojrzeliśmy pytajaco na Armina.
- No nie moja wina, że mama kazała mi zjeść fasolkę! Powiedziała, że jem za malo warzyw i to było jedyne co zapakowala mi na śniadanie. Też byście tak postąpili! - tlumaczył się a Kastiel pokrecił głową jako zaprzeczenie do jego ostatniego zdania.
- Stary, wolałbym chodzić głodny, niż zaśmierdzić cały dom dziewczynie, która ci się...- urwał i zrobił się blady. Co? Nie rozumiem. Armin strzelił sobie porządnego facepalma. Wyglądało to dosyć komicznie. Nagle przypomniało mi się.
- A co z Lysem? - spytalam z obawą w głosie.
- Od razu po tym jak go uderzyłaś odbiegł klnąc pod nosem... oczywiście na siebie - dodał Armiś widząc mój strach - A! I chciałem ci jeszcze przypomnieć o naszym dzisiejszym spotkaniu!
- Jakim spotkaniu? - spytał podejżliwie Kas.
- A takim naszym wieczorku gier - oznajmił czarnowlosy.
- Faktycznie! Zapomniałam! - tym razem to ja strzeliłam sobie mocnego facepalma. Szybko wyprosiłam chłopców. Z domu. Pobiegłam do pokoju by znaleźć jakieś ciuchy. Więc wieczor gier, tak? Wzięłam leginsy galaxy, granatową koszulkę, brazową koszulę i naszyjnik z nayan catem. Włosy spięłam w wysokiego koka. Na głowę założyłam zieloną opaskę, a na ręce pare wiszących bransoletek. Była godzina 16:37. Spotkanie jest o 18. No i po gówno tak sie śpieszyłam! Zadzwoniłam do Amina. Ale odpowiedziala mi jego sekretarka.
- Jeżeli nie odbieram to znaczy, że albo jestem na evencie, gram w grę lub mam cię w dupie. Opcjonalnie to ostatnie, więc nie dzwoń do mnie jak nie mam czasu!
On jest pojebany! Spodziewałabym się czegoś takiego po Kasie ale Armisiu?! Zadzwoniłam do Alexego.
- No co tam? - spytał jak zwykle entuzjastycznyczym tonem.
- Alexy, jest gdzieś obok ciebie Armin?
- No jest. Gra w GTA, więc lepiej mu nie przeszkadzać. A to coś pilnego?
- Tak!
- Jeżeli tak to myślę, że się nie zezłości - potem usłyszałam jak chłopak przemieszcza się po schodach i otwiera drzwi do jakiegoś pokoju, a potem słychać było krzyki.
- Czemu mi wyłączyłeś ?! Do jasnej cholery! Mówić do ciebie i dalej nic nie ogarniasz!
- Ale to Harcia dzwoni - zapanowała chwila ciszy.
- Dawaj to! - krzyknął Armin
- Jeśli mnie przeprosisz!
- Nigdy! Spieprzaj!
- To nie dostaniesz mego telefoniku. Ciekowe co Harcia sobie pomyśli. Hmm?
- No dobra... sorry - powiedział cicho. Musiał być naprawdę zdesperowany.
- I widzisz! Bolało?
- Patrzenie jak mój brat robi z siebie jeszcze większego debila, niż jest? Owszem, bolało - potem usłyszałam trzask drzwi, a w słuchawce rozbrzmiał głos starszego bliźniaka.
- Sorry za tego debila...
Obok Demona przypięgo na smyczy stał Armin. Ubrany był w czarną, cienką kurtkę, szare kozaki, brązowe spodnie i szarą czapkę naciągniętą na tył głowy. Miał zmarszczone brwi i ogólnie nie za miły wyraz twarzy.
- Co wy tu robicie? - zadał pytanie
- Psa szukamy! - powiediał zirytowany Kastiel i podszedł do Armina by po chwili wyrwać mu smycz. Odwrócił się od niego i z głową do góry niczym naboczona dziewczynka wrócił do mnie. Czerwony miał nadymane policzki. Oczywiste było iż nabijał się z chłopaka.
- Ale wcześniej. Co robiliście? Przecież nie spotkaliście się przypadkowo! - powiedział oburzony. Nagle zza drzewa wydobył się cień. Ludzki cień.
- Też chciałbym to wiedzieć... Gdyby nie ja doszłoby do naruszenia twojej przestrzeni prywatnej... - powiedział właściciel cienia. Zza drzewa wyłoniła się postać Lysandra. Miał założone ręce na pierś, a patrzył na nas surowym wzrokiem. Armin w ogóle nie zdziwił się jego obecnością. To tak jakby już wcześniej o sobie wiedzieli. W sensie... już wcześniej wiedzieli o swojej obecności.
- No, wpadliśmy na siebie w parku! To miasto nie jest aż takie duże, a jest tu tylko jeden teren zielony! Poza tym, czemu ja wam się tłumaczę?! To nasza sprawa! - wrzeszczałam na nich, a ci dalej mieli kamienne twarze. Nagle Kastiel położył mi ręke na ramieniu w akcie dodania otuchy i wsparcia. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, na co się lekko uśmiechnął, ale nie cwanie, łobuzersko czy zadziornie jak to ma w swoim stylu. To był szczery uśmiech. Lekki ale prawdziwy. Nie zwracając uwagi na tamtych arogantów chwyciłam Kasa za ręke i pociągnęłam za sobą. Ten zdziwiony ciągnął za sobą jeszcze Demona. Musiało to wyglądać dosyć śmiesznie. Mała dziewczynka ciągnie za sobą wysokiego chłopaka i jeszcze dużego psa. Tamci szybko nas dogonili. Armin odciągnął Kastiela odemnie, a Lys złapał (mnie) za ramiona i potrząsnął.
- Co ty odkurwiasz?! - wszasnęliśmy całą trójką. (Kas do Lysa, Lys do mnie i ja do Lysa (Armin stał i się gapił xD))
- Czemu złapałaś go za ręke?!
- Zabronisz mi?! - krzyknęłam i na złość tym debilą złapałam Kasa za ręke. Ten odepchnął od siebie Armina i się wyprostował.
- Tak zabronie! - powiedział i odepchnął Kasa. Znowu. Tym razem upadł na trawę.
- Stary, co się z tobą dzieję?! Najpierw w szkole, teraz tutaj! O co ci chodzi?! - krzyknął wściekły Kastiel
- O nią mi chodzi!
- Ogarnij się Lys! -wrzasnęłam
- To ty się ogarnij! Zachowujesz się w stosunku do tego pedofila jakgdyby nigdy nic! A przecież to on prawię cię zgwałcił! Może jeszcze się z nim prześpij! - to był potok słów, które bardzo bolały. Po skończonym wszasku do chłopaka chyba dotarło co powiedział. Kastiel był w takim samym szoku co Armin, Lys i ja.
- Harcia, ja... - nie dokończył, bo uderzyłam go w twarz z liścia. Łzy same leciały z moich oczu. Szybko pobiegłam. Nie obchodziło mnie gdzie. Nie obchodziło mnie, że się zgubię, że nie znałam tego miasta. Miałam na to wszystko wyjebane! Chciałam się tylko gdzieś zaszyć i... zniknąć. Czemu nie mogę mieć normalnego życia?! Zatrzymałam się przed jezdnią. W oddali słyszałam krzyki Kastiela i Armina. Szybko pokonałam drogę i zaczęłam się wspinać na najbliższy budynek. Byle tylko uciec. Wdrapałam się na okropnie wysoki wieżowiec lub biurowiec. Mimo iż nie miałam zbytnich warunków do wspinania, ale żebym mogła w ogóle zacząć się wdrapywać musiałam mieć płaskią powierzchnię stopy. Nie trudno się domyślić co zrobiłam. Zjełam buty i je zwyczajnie w świecie porzuciłam. Na chodniku. Wspinałam się boso po wieżowcu przez jakieś 7 minut. Muszę przyznać, że dawno tego nie robiłam. Po dotarciu na szczyt odrazu podbiegłam do ściany, dzięki której można było dostać się na dach. Oczywiście obok znajdowały się drzwi. Oparłam się o nią i zjechałam po niej podpierając się ścianą. Nogi miałam rozłożone dosyć szeroko. Patrzyłam się na swoje stopy przez jakieś 2 minuty i płakałam. A raczej cicho szlochałam. Nie mogłam uwierzyć w to co powiedział Lys. Jak on tak może. Przynajmniej teraz wiem, że nie mogę mieć w nim oparcia i wątpie czy kiedykolwiek będę mogła spojrzec na niego jak na przyjaciela. Nagle usłyszałam głośne i szybkie tupanie zza drzwi. Szybko wstałam i przeszłam na drugą stronę ściany. Nie chciałam zostać zauważona. Ale jak to ja, zawsze gdy jestem w pobliżu musi się coś pieprzyć! W trakcie mojej "przechadzki" MUSIAŁAM stanąć na potłuczonym szkle. Głośno syknęłam i złapałam się za bolącą stopę. Sprawdziłam jej spód. Była nieźle zakrwawiona, a kawałwek szkła dalej tkwił w nodze. Usiadłam na betonie. Niech mnie złapią. Mam to gdzieś. Na dach weszli zdyszani Armin i Kastiel.
- Wiedziałem, że kiedyś zlekceważysz NAWET MÓJ autorytet! - powiedział Kastiel z szczwanym uśmiechem. Uśmiech sztuczny, a spojrzenie prawdziwe. Smutne i zawiedzenie. Pewnie przez Lysa. Jak on mógł nazwać swojego przyjaciela pedofilem?! Mimo zaistniałej sytuacji i tak nie byłabym sobą gdybym czegoś nie powiedziała.
- Nie da się zlekceważyć czegoś co nie istnieje... - powiedziałam cicho patrząc się w beton przed sobą. Chłopcy się zaśmiali, ale zaraz potem na ich twarzach pojawiło się zmartwienie, obawa i strach.
- Harcia, ty krwawisz! - powiedział przerażony Armin.
Nataniel stoi w miejscu patrząc w odległy punkt przed sobą od jakiś 3 minut. Podeszłam do niego i pomachałam mu ręka przed twarzą. Ocknął się po dodatkowych 2. Spytał zdezorientowany "co się stało?". Wszyscy wybuchnęli głośnym śmiechem, prócz mnie i chłopaka. On nie, bo nie wiedział czemu miałby się z czegoś "chichrać", a ja temu bo wiedziałam, że coś się stało bądź go zaniepokoiło...
Zadzwonił dzwonek. Następna lekcja? Geografia. Luzik. Mam ją w jednym palcu. Dokładnie w tym, który znajduję się w dupie. Poszliśmy cała klasą w oddalonych od siebie o kilka metrów grupkach. Mnie otoczyli wszyscy naraz i zaczęli zasypywać pytaniami, ale nie chciałam na nie odpowiadać, więc schyliłam się i zatrzymałam w miejscu kiedy tamci dalej szli nie zauważając mego braku obecności. Dalej się wykłócali kto ma racje, bo niektórzy twierdzili ze pytania innych są tak banalne, że nie opłaca się ich zadawać i sami na nie odpowiadali, na co tamci odpowiadali ze na pewno nie. I tak dalej. Masakra. Szłam w niezłym oddaleniu od reszty klasy kiedy ktoś tyknął mnie w ramie. Odwróciłam się. Przede mną stała ta fioletowłosa dziewczyna. Jak jej tam...? Em... O! Violetta!
- Hej, stało się coś? - spytałam
- N-nie. Tylko chciałam cię bliżej poznać. Wyglądasz na miłą osobę - powiedziała patrząc w podłogę.
- Też cię chętnie poznam Violu - powiedziałam entuzjastycznie
- Jakie masz hobby? - spytałyśmy równocześnie. Cicho się zaśmiałyśmy.
- Ja rysuję - i znowu to zgranie. No nieźle.
- Jaki masz styl? - spytałam
- Kocham malować. Płótno razem z farbami, pędzlami i sztalugą mam w szafce i codziennie na długiej przerwie przychodzę do ogrodu by domalować coś do mojego obrazu.
- Aż takie duże są te szafki, że sztaluga się mieści? - spytałam nie dowierzając. Bądź co bądź dalej nie widziałam swojej.
- Oczywiście. Nie takie rzeczy uczniowie tam mieszczą- powiedziała z łagodnym uśmiechem. Mi mimowolnie wyobraził się Kastiel, który wyciąga ze swojej szafki motocykl. To by było coś! Udałyśmy się pod klasę.
- Mogę siedzieć z tobą? - spytałam
- Pewnie. To jedyna lekcja, na której siedzę sama, wiec chętnie! - przyszedł nauczyciel geografii (wicedyrektor). Siedziałyśmy w trzeciej ławce pod oknem. Przed nami była Mela z Natanielem, a za nami Kastiel z Arminem. Odwróciłam się i przywitałam.
- Siemka - uśmiechnęłam się
- Hej Harcia - powiedział Armin chowając konsolę do kieszeni.
- Cześć, widzieliśmy się już dzisiaj - powiedział Kastiel. Jakiś naburmuszony.
- I jak tam po wczoraj? - spytał bliźniak. Miałam odpowiedzieć że "w miarę dobrze", ale nagle krzesło, na którym się huśtałam przeleciało z powrotem do mojej ławki a przed naszą ławką huknął dziennik. Nade mną stał zdenerwowany nauczyciel. Cała klasa była zwrócona w moją stronę. Czułam się strasznie głupio. Reszta lekcji minęła w spokoju. Co prawda gadałam z Violą, Arminem i Kastielem , ale uważaliśmy by nie zostać przyłapanymi. Szybko wyszliśmy z klasy. Do końca zostały jeszcze 2 lekcję. Historia i fizyka. Nigdy nie byłam dobra z historii. Ech. Usiadłam na niej z Melą, a na fizyce z Williamem. Spoko chłopak. Po dwóch godzinach wszyscy rozeszli się w swoje strony. Wróciłam do domu. Znowu nikogo nie było. Postanowiłam przejść się po parku. Założyłam wysokie koturny, rurki i przewiewną bluzkę. Przez całą drogę myślałam o dzisiejszym dniu. Czemu Nat, miał taką minę? Czy on ma jakieś problemy? A może to coś związanego ze mną lub Melą? Nie wiem. Nagle wpadłam na kogoś a siła grawitacji zaczęła dawać o sobie znać. Już miałam mieć bliskie spotkanie z podłożem kiedy czyjaś ręka oplotła mnie w talii i takim sposobem... wiszę 6 cm nad chodnikiem.
- Ty serio na mnie lecisz - ech. Powiedzcie, ze to nie ten pedofil...
- Ciebie też miło widzieć Kastiel - powiedziałam z wyczuwalnym sarkazmem w głosie. Wreszcie zostałam postawiona do pionu.
- Dzięki... co tu robisz? - spytałam
- Jestem z psem - oznajmił znudzonym tonem
- O! A jaka rasa? - spytałam. Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony.
- Owczarek francuski...
- Kiedyś chciałam mieć psa tej rasy, ale za często się przeprowadzaliśmy - powiedziałam smutna
- No... a ty co tu robisz? Czekasz na jakiegoś kochasia? - spytał podnosząc jedną brew do góry.
- Nie, ale... - nie dał mi dokończyć
- Czyli czekasz na mnie! To przeznaczenie! - powiedział uradowany i okręcił mnie, a następnie ponownie złapał w talii.
Chłopak zaczął przybliżać swoją twarz niebezpiecznie blisko mojej, a ja będąc oczarowana jego skrytym urokiem osobistym nie sprzeciwiałam się. Byliśmy już bardzo blisko tego co miało nastąpić, kiedy przerwał nam czyjś głos.
- Kastiel?! Harcia?! Co wy robicie?! Razem?!
Nie odwracając się złapaliśmy się za ręce i szybko pobiegliśmy przez park. Kastiel pociągnął mnie w nie znanym mi kierunku. Dotarliśmy tam po 15 minutach biegu. Byliśmy mega zdyszani. Usiadłam na ławce, a Kastiel obok mnie, lecz ja się szybko odsunęłam. Była to oczywiście zabawa.
Głośno się zaśmialiśmy. Nagle źrenice Kastiela się pomniejszyły, a na twarzy miał... zdenerwowanie?
- Kurwa! Zapomniałem o Demonie! - powiedział wkurzony i złapał się za głowę.
- Pies, tak? - spytałam
- No tak! - powiedział bardziej zdenerwowany
- Za mną! Chodź go poszukać! - zarządziłam
- Nie! Nigdy nie wydawaj mi rozkazów!
- To co niby mamy zrobić? - spytałam zirytowana
- To ty chodź go poszukać, za mną! - tym razem to on zarządził, a ja prychnęłam. Pobiegliśmy w poprzednie miejsce. Po piętnastu minutach usłyszeliśmy czyjś głos.
- Tego szukasz? - odwróciliśmy się w kierunku drzew. Obok owczarka francuskiego na smyczy stał...
Strasznie spodobała mi się ta piosenka xD To mój gust ale i tak polecam! xD
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
[PERSPEKTYWA HARUGORAN]
Po około 15 minutach Nataniel wreszcie się ocknął! Dłużej nie mogłeś?! Chłopak już z pozycji leżącej miał przejść w pozycję siedzącą, ale przypomniałam sobie, że dzisiaj czwartek! Puściłam jego głowę i podbiegłam do budzika. Musimy iść do szkoły! Która godzina?! 10:27! No... dobra. Pójdziemy na 4 lekcję! Ech. Spojrzałam na chłopaka. Leżał tak jak wcześniej tylko, że masował sobie obolałą głowę.
- Sorry - powiedziałam i otworzyłam szafę by wybrać sobie jakieś ciuchy. Oficjalnie wybrałam miętową koszulę, granatowe rurki, skórzane, sznurowane buty na koturnie i czerwony szalik.
Przebrałam się w łazience i lekko pomalowałam. Włosy miałam spięte w wysokiego koka. Umyłam zęby i zbiegłam na dół. Tam zastałam wszystkich chłopaków (Paul, Jack, Nataniel, Lysander i Kastiel). Jedli kanapki na sofie w salonie. Byli we wczorajszych strojach. Spojrzałam na zegarek na mojej lewej ręce. 10:32! Szybko się wyrobiłam. Dzwonek jest o 11:15, więc mam na tyle czasu by zjeść śniadanie. Poszłam do kuchni i zrobiłam sobie kanapkę z serem. Kocham! Weszłam do salonu. Od razu usłyszałam głośny gwizd.
- No, no! Ślicznie... - powiedział Kastiel uśmiechnięty niczym pedofil.
- Dziękuję - powiedziałam zawstydzona i się uśmiechnęłam.
- Ej, nie zawstydzaj mi jej - powiedział uśmiechnięty Jack patrząc na swoją kanapkę z miłością w oczach. Lysander uśmiechnął się do mnie szeroko i zaczął jeść swoją kanapkę. Kiedy oni wszyscy wstali?! Pogadaliśmy chwilę i wyszliśmy do szkoły we czwórkę. Niestety Paul oznajmił, że jedzie w sobotę do siebie. Całą drogę wesoło ze sobą rozmawialiśmy.
- Ej, a właściwie to... poznałaś już kogoś z klasy poza nami? - spytał Kastiel
- Eee, tak. Parę osób - powiedziałam po zastanowieniu - bliźniaków, Wojtka - kiedy wypowiadałam to imię, Lysander zrobił kwaśną minę - Patricię - teraz zrobił ją Nataniel - i Olivię - a tym razem Kastiel
- Tylko tyle? A Melania, lub Ken? Widziałem jak się przytulaliście - oznajmił Nataniel
- Znałam ich już wcześniej - to był koniec naszej pogawędki, bo już doszliśmy do szkoły i każdy się udał w swoja stronę, a przynajmniej miałam taki zamiar. Ktoś pociągnął mnie z obu stron ramion i podniósł do góry. Ludzie ja latam! Były to dwie osoby. Nagle rozległ się głośny okrzyk.
- Z drogi śledzie! Armin, Alexy i Harcia jedzie! - krzyknęli razem. Wszyscy patrzyli na to rozbawieni, tylko ta blondyna z przyjaciółkami spoglądały na to z niesmakiem. Wbiegliśmy do sali biologicznej.
- Po co mnie tu...? - nie dokończyłam, bo Armin obrócił mnie w stronę biurka. Była tam cała klasa. No...może prócz Nata, Lysa, Kasa, Kena, blondynki, azjatki i szatynki. Wszyscy dosłownie się na mnie rzucili i zaczęli się przedstawiać.
- Siemanko! Jestem Rozalinda!!! - wrzasnęła podekscytowana białowłosa
- Em, chyba Rozalia! - powiedział przygnieciony do ziemi Armin i tarzający się obok ze śmiechu Alexy.
- Stul ryj! - warknęła na niego, na co ten prychnął i zaczął się otrząsać po "traumie", w której trackie leżał na ziemi!
- Hejcia, jestem Violetta - powiedziała cicho fioletowłosa. To chyba "ta" Violcia, o której wspominał Alexy podczas naszego pierwszego spotkania w galerii. Zgadzam się z nim. Faktycznie jest urocza. Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie co odwzajemniła. Nagle Alexy podbiegł do niej i objął ją ramieniem mówiąc "To ta Violcia!" No, nie! Przed chwilą o tym myślałam!
- To nasza Kimcia! - przedstawił czarnoskórą dziewczynę
- Wiesz, że umiem mówić?! - warknęła zirytowana, na co tamten się szeroko usmiechnął
- Tak więc, Kim jestem - powiedziała uśmiechając się łobuzersko i zdjęła swoją czapkę (beret jak wolicie xD) wymachując nią na wszelkie możliwe strony.
- Klementyna jestem - powiedziała niska dziewczyna uśmiechając się życzliwie. Czułam, że ją polubię. Instynkt...
- Siema! Tu Olivia! Pamiętasz nowa? - spytała czarnowłosa uśmiechając się zawadiacko
- Pewnie!
- A ja? - spytała przepychająca się przez tłum Patricia
- Ciebie też! - powiedziałam rozbawiona. Potem przedstawiły się jeszcze Sophie, Briggit, Poppy, Nicole, Kate i Ann. Potem przyszła pora na chłopaków (w sensie... no xD). Poznałam Williama, Eliota, Luisa, Davida, Micheala, Chrisa, Richarda i Wojtka, którego mimo iż już poznałam to udawał, ze mnie nie zna. Egoistyczny burak!
- Ja to Melania, może mnie pamiętasz! - powiedziała sarkastycznie Mela stojąc z rękami założonymi na piersi i podpierając się jedną nogą ściany.
- Pewnie, że tak! - powiedziałam tuląc przyjaciółkę. Nagle do sali wszedł Nat. Miał przerażenie w oczach, kiedy zobaczył mnie i Mele. Czemu?
[PERSPEKTYWA NATANIELA]
No nie! Znowu muszę szukać Kasa! Przed chwilą wpadła na mnie nauczycielka fizyki pani Smalec (xD) i kazała mi przekazać informację, ze jest on jej winny zaległą prace domową! Będę łaził jak głupi i szukał tego imbecyla! W ogóle, zauważyłem, że ostatnio znacznie zbliżył się do Harci. Nigdy nie byłem tak zazdrosny o nikogo. Nawet o moją byłą, Patricię czy o moją pierwszą prawdziwą miłość Melę. Wszedłem do sali biologicznej z nadzieją, że spotkam tam Kastiela. Normalnie zacząłbym od dachu lub dziedzińca, ale włączył mi się instynkt i kazał się udać do biologicznej. To co tam zobaczyłem przeraziło mnie doszczętnie. Melania i Harcia się przytulały! Niby nic, ale jest mały problem.
<Malusieńka retrospekcja>
Kiedy wyznawałem swoje uczucia Melani *co było jakiś rok temu* ta nagle mi przerwała wychodząc z pokoju gospodarzy. Wybiegłem wtedy za nią. Znalazłem ja w klubie ogrodników. Płakała.
- Nie... nie - mówiła do siebie szlochając cicho
- Mela, o co chodzi? - spytałem przybity
- Tak strasznie cie przepraszam! - powiedziała zapłakanym głosem i się do mnie przytuliła. Normalnie byłbym szczęśliwy, gdyby nie fakt iż była załamana. Odwzajemniłem uścisk i spytałem
- Ale czemu miałabyś mnie przepraszać?
- Nie chcę cię ranić. Niestety ja nie czuję tego do ciebie co ty do mnie - i w tym momencie cały świat mi się zawalił. Jakby coś ze mnie uleciało.
- Ale... - czułem narastająca gulę w gardle przez którą nie mogłem się wysłowić - ... może dasz mi szanse? Może z czasem poczujesz coś do mnie - nie dawałem za wygraną, a po chwili poczułem łzy w oczach.
- Nie Natanielu - powiedziała stanowczo
- Ale co ci szkodzi chociaż spróbować?
- Bo to nie jest możliwe bym kiedykolwiek odwzajemniła twoje uczucia - odepchnęła mnie od siebie i wybiegła z ogrodu. Pobiegłem za nią. Złapałem ja za ramię na końcu korytarza. Było dosyć dużo osób, ale nie przeszkadzało mi to, że mogą wszystko usłyszeć. Co mnie to?!
- Daj mi szansę! - powiedziałem dosyć głośno zapłakanym głosem.
- Nie!
- Proszę! - wykrzyczałem jej w twarz
- Natanielu, przestań! - również krzyknęła. Na korytarzu wokół nas zebrała się dosyć spora grupa uczniów, która obserwowała nasze zachowanie. Szeptali coś do siebie.
- Na co się gapicie?! - krzyknąłem
- Nat, proszę cię! Przestań to robić! - wykrzyczała Mela łamiącym głosem. W jej oczach zbierały się kolejne łzy.
- Zrób to dla mnie! Proszę! - szepnąłem błagalnie klękając na jedno kolano przed moją ukochaną.
- Nie mogę z tobą być - szepnęła
- Ale co ci to uniemożliwia? - spytałem, a tłum zaczynał coraz bardziej intensywnie patrzeć się na całą sytuację.
- To, że jestem lesbijką! Proszę bardzo! Nabijajcie się ze mnie! Możecie się mnie brzydzić! Mam do w dupie! - krzyczała dławiąc się własnymi łzami i wybiegła na dach. Na całym korytarzu zapanowała cisza. Nagle przerwał ją głośny wybuch śmiechu. Był to jeden głos. Bardzo wkurwiający głos, jeszcze bardziej wkurwiającego osobnika. Kastiela! Tarzał się po podłodze ze śmiechu. Już miałem mu wszystko wygarnąć. Wszystko co cały czas tkwiło we mnie! Ale nie chciałem się już bardziej pogrążać. Wybiegłem za dziewczyną. Siedziała na dachu z podkulonymi pod siebie nogami. Patrzyła gdzieś w dal. Makijaż miała cały rozmazany. Nagle otworzyła swoje usta i zaczęła śpiewać. When the days are cold And the cards all fold And the saints we see Are all made of gold
When your dreams all fail And the ones we hail Are the worst of all And the blood's run stale
I wanna hide the truth I wanna shelter you But with the beast inside There's nowhere we can hide
No matter what we breed We still are made of greed This is my kingdom come This is my kingdom come Tłumaczenie Kiedy dni są zimne, A wszystkie karty spasowane A święci, których widzimy Są zrobieni ze złota
Kiedy marzenia się rozpadają, A ci, których czcimy są najgorsi ze wszystkich I krew powoli stygnie
Chcę ukryć prawdę, Chcę Cię ochronić Ale z tą bestią w środku Nie mamy gdzie się ukryć
Nieważne czym się dzielimy wciąż jesteśmy stworzeni z chciwości To jest moje królestwo To jest moje królestwo Dobrze znałem tę piosenkę. Nie zaśpiewała jej perfekcyjnie, no bo... co się oszukiwać! Nie miała najpiękniejszej barwy głosu. Skończyła śpiewać na ostatnim słowie "come" i już miała śpiewać refren, ale uniemożliwiłem jej to swoim głosem. Stanąłem bliżej drzwi i zacząłem śpiewać. When you feel my heat Look into my eyes It's where my demons hide It's where my demons hide Don't get too close It's dark inside It's where my demons hide It's where my demons hide Tłumaczenie Kiedy poczujesz moje ciepło Spójrz w moje oczy Tam kryją się moje demony Tam kryją się moje demony Nie podchodź zbyt blisko W środku panuje mrok Tam kryją się moje demony Tam kryją się moje demony Zdziwiona obróciła się i spojrzała na mnie dużymi załzawionymi oczami. Był w nich duży strach. Resztę piosenki śpiewaliśmy wspólnie. W trackie ostatniej zwrotki podszedłem do niej. Wstała nie przestawając śpiewać i dziwnie się na mnie popatrzyła. Chwyciłem ją za rękę i splotłem nasze palce. Ta wystraszona zrobiła parę kroków wstecz. Za każdym wersem cofała się coraz bardziej, aż przy dośpiewaniu ostatniego słowa "hide" usłyszałem jej krzyk. Zamarłem. Mela spadała z dachu. Szybko kucnąłem i chwyciłem ją za rękę. Cudem zdążyłem. Patrzyłem się na to wszystko bardzo wystraszony. Powoli jej ręka wyślizgiwała mi się, ale nie dawałem też rady jej wciągnąć. patrzyła na mnie zagubiona. - Na dół! Nie dasz rady, a nie chcę byś przez mój strach coś sobie zrobił! - nie posłuchałem jej i dalej trzymałem. Wzywałem pomoc jeszcze jakieś pół minuty, ale nikt nie przychodził. Nagle jej ręka wyślizgnęła mi się, a dziewczyna zaczęła spadać. Szybko zdążyłem ją złapać, ale pociągnęła mnie za sobą. Dach znajduję się jakieś 25 metrów nad podłożem! Lecieliśmy już ułamek sekundy, a ja szybko przyciągnąłem ją do siebie i położyłem na moje plecy, przez co ona uniknie zderzenia z ziemią. Dzieliło mnie może 5 metrów od ziemi, kiedy ta krzyknęła. - Pamiętaj, że co by się nie stało i tak będę z tobą! Zawsze! - krzyknęła zapłakanym głosem, a potem... potem urwał mi się kontakt z rzeczywistością. Obudziłem się w szpitalu, a obok mnie siedziała zapłakana Mela, a dalej stali moi rodzice i siostra. Podparłem się ramionami i podniosłem do siadu. Nagle po całym moim ciele przeszedł przerażający ból wraz z rozchodzącym się ciepłem. Zapłakana Melania, rzuciła się na mnie mocno tuląc. - To moja wina! Przepraszam! - krzyczała szlochając. Odwzajemniłem uścisk i starałem się ją pocieszyć.
Rodzina patrzyła na nas ze smutkiem w oczach. Nagle podszedł do mnie ojciec.
- Synu... jestem z ciebie dumny. Ocaliłeś życie tej dziewczyny ryzykując je własnym. To... było naprawdę odważne. To właśnie jest ta słynna sztuka poświęcenia - powiedział z lekkim uśmiechem siadając na szpitalnym łóżku. Nie wieże! Ten, który zawsze uważał mnie za gorszego. Ten, który zawsze porównywał mnie do siostry. Ten, który był obrzydliwie wymagający i surowy, powiedział, że jest ze mnie dumny. Faktycznie zaryzykowałem życie... ale nie zrobiłbym tego dla byle kogo! Miałem bandaż zawiązany na około głowy i złamane nogi w ośmiu miejscach. Do tego skręconą rękę i mega bolące plecy. Mela wraz z rodziną codziennie do mnie przychodzili. parę razy odwiedził mnie Lysander i Wojtek. Wojtek powiadomił całą szkołę, o tym co się stało, przez co dostawałem wiele wiadomości z życzeniami powrotu do zdrowia. Wiadomość dotarła także do Kastiela. Podczas mojego pakowania w ostatnim dniu pobytu w szpitalu, do sali weszli Kastiel i Lysander. Lysander popchnął Kasa w moją stronę. Ten tu czego?!
-Stary, wiem że nie mamy najlepszych kontaktów przez to co się stało parę lat temu, ale w tej sytuacji... muszę ci pogratulować. Podziwiam cię... ale nie na długo! - pogroził mi palcem i się zaśmiałem. To był jedyny dzień, który spędziłem w towarzystwie Kastiela, przez który poczułem, że jednak dalej jest jakaś szansa na naprawienie naszej starej przyjaźni. Ale się myliłem. Bardzo. Już w pierwszy dzień powrotu do szkoły, nasze relacje zmieniły się na poprzednie. Wszystko wróciło do codzienności. <Koniec retrospekcji>
Jestem zazdrosny o Harcie, przez to że Mela to homoseksualistka. Nie chciałbym by jakimś dziwnym trafem powtórzyło się to co rok temu...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nudziło mi się więc... dodałam momenty z dzieciństwa naszych "męskich" bohaterów.
Oryginał jest na tumblerze.
Baj~